Gdy w pierwszej połowie 1943 roku zastępy Dmytra Klaczkiwśkiego – „Kłyma Sawura” przemierzały Wołyń ze wschodu na zachód w swej „oczyszczającej” akcji, polskie państwo podziemne postanowiło deliberować nad podejściem do „kwestii ukraińskiej”. Na spór – przyznać Ukraińcom autonomię czy obstawać przy status quo ante bellum nakładał się dwugłos – wysiłek zbrojny podporządkować celom politycznym (powstaniu powszechnemu) czy ochronie ludności przed UPA. Klincz sprzecznych koncepcji nie doprowadził do niczego dobrego. Nie zdecydowano się wówczas na stworzenie na Wołyniu oddziałów partyzanckich, by… nie prowokować Ukraińców. Ostatecznie ciężar nierównej walki spadł na barki wątłych samoobron a oddziały partyzanckie i tak trzeba było powołać po rzeziach lipcowych.
Głosy takie uważano za radykalne i uprzedzone: „Wszelkie więc pertraktacje ze strony polskich czynników oficjalnych z przedstawicielami OUN nie są wskazane, gdyż zarówno założenia ideologiczne [...] jak i nastawienie jej przywódców są tego rodzaju, że o żadnym uczciwym dotrzymaniu z ich strony podstawowego warunku każdej polsko-ukraińskiej umowy [...] nie może być mowy.” (Sprawozdanie sytuacyjne z kraju III 42-43, nr 1/43).
Stawiano na fetysz rozmów i mrzonkę, że obiecywanie Ukraińcom równouprawnienia a nawet autonomii cokolwiek załatwi. Tymczasem „rycerzy absurdu” z OUN zadowoliłoby jedynie niepodległe państwo od Wołgi po San.
W rezultacie prowadzący na Wołyniu pertraktacje z OUN Zygmunt Rumel wraz z dwoma towarzyszami został przez ukraińskich nacjonalistów rozerwany końmi a wcześniej (1942r.) przedstawiciele polskiej „lewicy demokratycznej” zostali wydani Niemcom przez parlamentariusza OUN ks. Osypa Kładocznego. Być może zadenuncjował on również Delegata Rządu na Kraj Jana Piekałkiewicza (luty 1943).
Jak twierdził gen. Sawicki, dowódca obszaru III AK, zainteresowanie władz AK, Delegatury Rządu na Kraj i przywództwa partii politycznych sprawami ziem południowo-wschodnich było niezmiernie małe, a niektórzy generałowie, jak gen. Tatar, przeciwnik przynależności tych ziem do Polski, odnosili się do nich wręcz wrogo. Pisał dr Czesław Partacz: „Sprawy ukraińskie do 1943 roku były zupełnie zaniedbane, a w Biurze Informacji i Propagandy KG AK, do którego kompetencji należały, panowała bierność a nawet, według generała, niechęć. Usunięto fachowców od tych spraw, pozostawiono dyletantów.”
Nic dziwnego, że postawę Warszawy kresowiacy przyjmowali z goryczą: „Warszawa nas nie rozumie. Nie mają do nas serca” – powiedział prof. F.Bujak ze Lwowa po zapoznaniu się z ustępliwą wobec będących w natarciu Ukraińców deklaracją Rządu z 31.03.1943r. Dziś nieprzejednaną postawę kresowiaków wobec aspiracji ukraińskich próbuje się nazywać polskim nacjonalizmem. W rzeczywistości Polacy na Kresach, doświadczeni terrorem OUN, prezentowali w tej sprawie jednolity front – od endecji po PPS. „Najlepszą (...) kuracją dla nich [proukraińskich warstw z centralnej Polski – przyp. D.B] byłoby przyjść tu, tutaj trwać i przecierpieć”- mówił meldunek tygodniowy z 22.04.1944 r. ze Lwowa.
Jeszcze po rzeziach wołyńskich polskie podziemie prowadziło rozmowy z OUN-B w sprawie powstrzymania „antypolskiej akcji” w Galicji/Małopolsce Wschodniej. Zaiste naiwna musiała być wiara w sens tych rozmów, skoro już Wołyń dał jasne dowody ludobójczych planów OUN Bandery. „Małopolska Wschodnia była nastawiona na rozwiązanie zagadnienia ukraińskiego przez rozładowanie istniejących antagonizmów. W tym podtrzymywały ją kroki Prowidu OUN, poszukującego możliwości porozumienia się z nami. Wobec rozpoczęcia krwawej akcji ukraińskiej przeciwko Polakom, przystąpiła Małopolska Wschodnia do organizowania samoobrony (..).” – meldował Londynowi Bór-Komorowski. Trudno oprzeć się wrażeniu, że i tu władze AK dały się zwieść nieczysto grającemu przeciwnikowi. Jak na Wołyniu, tak i w Galicji nie zdecydowano się na powołanie oddziałów partyzanckich dla obrony ludności. Centrala nie zdecydowała się również na wsparcie kresowiaków bronią. Jak stwierdził Jan Rzepecki „udostępnienie potrzebnej Kresom broni (...) roznieciłoby ogień walki do niewyobrażalnych rozmiarów, a opinia publiczna świata uzyskałaby argument, że walka o granicę z września 1939 r. była błędem politycznym”. Uznano, że podjęcie walki z UPA naraziłoby Polaków na sowiecki zarzut unikania walki z Niemcami.
Tak więc dowództwo Państwa Podziemnego poświęciło kresowych Polaków na ołtarzu celów politycznych. Mieli obronić się sami i to nawet nie szukając pomocy u Niemców, bo tego im zabroniono. Tymczasem w obliczu masowej ucieczki polskiej ludności z tamtych terenów, lokalne Kierownictwo Walki Podziemnej 20.03.1944 wydało do niej bezduszną odezwę ws. „bezwzględnego pozostania na miejscu”...
Z raportów AK i relacji świadków wyziera więc rozgoryczenie spowodowane takim opuszczeniem cywili przez największą podziemną armię tych czasów: „w rozmowach z ludnością polską tych terenów usłyszeć można (...) że Polacy na tej ziemi pozostawieni są swemu własnemu losowi, że nimi nikt z czynników polskich nie interesuje się, że nikt im nie przychodzi z pomocą” – mówił raport z ziem wschodnich. „Do dziś nie mogę pozbyć się bardzo bolesnych myśli. Oto z potężną mocą w miastach i miasteczkach działały podziemne struktury Armii Krajowej gotowe podejmować każdą nadarzającą się okazję, by zaatakować wroga, lecz absolutnie, w moim pojęciu, nie dbające o mieszkających po wsiach bezbronnych Polaków, którzy przez ich bojową działalność, tym bardziej byli narażeni na morderczy atak ze strony banderowców.” – żalił się we wspomnieniach świadek Włodzimierz Jan Baczyński z Ćwitowej (Stanisławowskie). „Chłopi żalą się, że Polska wielka o nich zapomniała” – odnotował meldunek AK z 6.04.1944…
Nic więc dziwnego, że ludność polska na Kresach zaczęła wybawienia upatrywać nawet w znienawidzonych do niedawna Sowietach. Bór-Komorowski martwił się wiosną 1944r., że „coraz więcej ludzi czeka na bolszewików jako obrońców i mścicieli rzezi ukraińskich”. Jeśli ktoś szuka wyjaśnienia, dlaczego na Kresach Południowo-Wschodnich praktycznie nie było polskiej antysowieckiej partyzantki, to tu je ma. Paradoksalnie, akowcy po przejsciu frontu woleli wstępować do istriebitielnych batalionów – formacji pomocniczej NKWD, która dawała możliwość legalnej samoobrony, niż zwalczać sowieckich „wybawicieli”.
Skąd tak wycofana postawa kierownictwa Państwa Podziemnego? Zaniedbania, chybione rachuby polityczne i niezrozumienie racji Kresowian to jedno. Myślę, że bardzo dużo wyjaśnia też wynurzenie prof. Ryszarda Torzeckiego dla GW: „Przeprowadziłem setki rozmów, m.in. z Janem Rzepeckim, Antonim Sanojcą, Henrykiem Pohoskim – dla nich [UPA] to była partyzancka armia stworzona do walki o niepodległe państwo ukraińskie. Ich zdaniem celem UPA nie było mordowanie Polaków wbrew rozpowszechnionemu i wówczas, i dzisiaj w Polsce przekonaniu.” (GW nr 161 z 12-13.07.2003)
Dziś wiemy, że Rzepecki, Sanojca, Pohoski i uparcie powtarzający za nimi Torzecki mylili się. UPA miała doprowadzić do powstania niepodległego, totalitarnego, „czystego jak łza” państwa ukraińskiego drogą eksterminacji „obcoplemieńców”. Traktowanie ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego jak demokratycznego, przewidywalnego partnera do rozmów kosztowało życie tysięcy polskich chłopów. Pomimo tego, że AK dysponowała na Kresach Południowo-Wschodnich siłami porównywalnymi z UPA, w wyniku takiego podejścia straty polskie dwudziestokrotnie przekroczyły tam straty ukraińskie.
Błąd ówczesnych elit powielają elity współczesne. Gdy dziś słyszy się o rejteradach urzędników państwowych z uroczystości poświęconych ludobójstwu pod naciskiem ambasadora Ukrainy, gdy się słyszy o odwoływanych konferencjach naukowych na podobno poszukujących prawdy uniwersytetach, gdy przypomina się zablokowaną budowę pomnika w Warszawie, żenujące prezydenckie przemowy i bełkot marszałka Sejmu – cisną się na usta słowa: wielka Polska wtedy o nich zapomniała, Polska Kaczyńskiego, Komorowskiego i Sikorskiego nie chce o nich pamiętać!
___________
Źródła:
Grzegorz Motyka, “Ukraińska partyzantka 1942-1960”, Warszawa 2006
Czesław Partacz, „Próby porozumienia polsko-ukraińskiego na terenie kraju w czasie II wojny światowej”, w: „Polska – Ukraina. Trudne pytania”, t.6. Warszawa 2000
Szczepan Siekierka, Henryk Komański, Eugeniusz Różański, “Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie stanisławowskim 1939-1946”
Ryszard Torzecki, „Polacy i Ukraińcy. Sprawa ukraińska w czasie II wojny światowej na terenie II Rzeczypospolitej”, Warszawa 1993
Jerzy Węgierski, “W lwowskiej Armii Krajowej”, Warszawa 1989
Komentarze