Wraz ze zbliżaniem się 70-rocznicy kulminacji banderowskiego ludobójstwa na Polakach ożywiła się Gazeta Wyborcza. Sobotnio-niedzielne wydania okrasza artykułami reklamowanymi na pierwszej stronie, co świadczy o wadze, jaką sekta z Czerskiej przywiązuje do nadchodzących obchodów. 2 tygodnie temu był artykuł Mirosława Czecha, redaktora GW i zarazem działacza nacjonalistycznego Związku Ukraińców w Polsce pod zwodniczym tytułem „Jak Sowieci rozpętali piekło na Wołyniu”, a 23 marca 2013 r. sam Nadredaktor poświęcił wstępniak tematowi „tragedii wołyńskiej”.
Złowrogi wkład GW w zaciemnianie obrazu tego tragicznego fragmentu dziejów już gruntownie opisałem i nie sądziłem, że będę musiał jeszcze coś dodawać. To co teraz serwują Czech z Michnikiem jest odgrzewanym zepsutym kotletem, który GW podaje swoim czytelnikom od 20 lat. Zresztą ostatnio pogubili się całkiem, ponieważ jak można dowiedzieć się z nagrania dyskusji w klubie Ronina, ponoć na dniach prześlizgnął się przez redakcyjne sito w GW jakiś kompetentny tekst, chyba bez wiedzy Nadredaktora.
Pomimo mącenia przez dwie dekady nie udało się tym ludziom zgasić pamięci ludobójstwa OUN-UPA, więc i teraz im się nie uda. Oni już przegrali. Wspomniane wyżej teksty, szczególnie ten Michnika, można by potraktować lekceważącym wzruszeniem ramion, tak są wtórne, przewidywalne i jałowe, ale towarzyszyło temu coś niespodziewanego i tak symbolicznego, tak rzucającego światło na całe lata starań Michnika i jego gazety, jakby jakaś siła wyższa postanowiła jeszcze tu na ziemi wymierzyć sprawiedliwość i pokazać upadłemu demiurgowi, skompromitowanemu moraliście i tropicielowi wszelkich odcieni brunatności miejsce, na które tak bardzo zasłużył.
Oto Michnik i OUN rozpływają się w zachwytach nad
listem synodu ukraińskich biskupów greckokatolickich wydanym na okoliczność zbliżającej się rocznicy. Listem, dodajmy, którego nie chcieli podpisać rzymskokatoliccy (polscy) biskupi, ponieważ mieszał on oprawców z ofiarami i używał eufemizmów i wyrażeń zwodniczych w rodzaju „tragedia wołyńska” czy „bratobójcza wojna”. Listem, któremu pomimo mnóstwa pięknych słów i chrześcijańskiej retoryki, daleko do biblijnej zasady „niech wasza mowa będzie tak-tak, nie-nie”. Zresztą czemu tu się dziwić, list podpisał w imieniu synodu biskup Szewczuk,
który uważa, że UPA walczyła "za wolność naszą i waszą".
Podobnie jak biskupi greckokatoliccy, Michnik i OUN używają z maniackim uporem tego zwodniczego zwrotu „tragedia wołyńska”, jakby Wołyń dotknął jakiś kataklizm, tsunami albo powódź. U Michnika nie występuje słowo „ludobójstwo” tylko „antypolskie akcje”, nazwa wzięta ze słownika OUN-UPA. „Te zdarzenia” najwyraźniej nie są dla Michnika ludobójstwem. Jest to zgodne ze stanowiskiem OUN: „Ukraińcy prowadzili sprawiedliwą walkę wyzwoleńczą na swojej ziemi, a podobne oświadczenia [o ludobójstwie] ze strony polskiej nie mają żadnych historycznych, prawnych i politycznych podstaw”. Zupełnie jak pisał Michnik w 2003 roku: „Ukraińska pamięć [tragedii wołyńskiej] to fragment narodowych bojów i cierpień dla samostijnej Ukrainy.”
Uderza w obu tekstach obsesyjna troska o przyszłość stosunków polsko-ukraińskich zagrożonych rzekomo przez obchody „wołyńskie”. Martwi się Michnik „by retoryka nowej wrogości nie zdominowała relacji polsko-ukraińskich”, zaś OUN uważa, że „podobne oświadczenia ze strony polskiej [o „czystkach etnicznych” – Mohort][…] jedynie utrudniają relacje pomiędzy dwoma krajami”. Chcieliby OUN-owcy, by „Wołyńska Tragedia nigdy więcej nie stała na przeszkodzie naszemu wspólnemu [polsko-ukraińskiemu] postępowi do utrwalenia narodowych, prawdziwie europejskich i demokratycznych państw". Michnik pragnie „przekroczyć kredowe koła wzajemnej nieufności i wrogości, by tworzyć inną przyszłość w imię porozumienia i pojednania.” Według niego temu nowemu lepszemu światowi zagrażają ci, którzy „rozpamiętują własne krzywdy, karmią się marzeniem o odwecie oraz pielęgnują ból i nienawiść do prześladowców”. OUN wskazuje ich palcem: to „tak zwane organizacje kresowe” „domagające się przeprosin” i rzekomo wysuwające żądania terytorialne wobec Ukrainy.
Jeszcze innym wspólnym wątkiem obu oświadczeń jest pokraczna próba zdjęcia odpowiedzialności za zbrodnię z winnego – czyli OUN i jej zbrojnego ramienia - Ukraińskiej Powstańczej Armii. Odbywa się to na kilku płaszczyznach. Jedna to fałszywe utożsamianie ogółu Ukraińców z OUN, obecne zarówno u Michnika jak i OUN-owców. W tym ujęciu odium zbrodni przechodzi ze zbrodniczej organizacji na cały naród. Druga płaszczyzna to negowanie samej celowości wskazywania winnych ludobójstwa. Żąda OUN: „Szczególnie należy położyć nacisk na tak zwanym problemie wzajemnej odpowiedzialności za wydarzenia na Wołyniu w 1943 roku. Obecne rządy Ukrainy i Polski nie mają ani ustawowego, ani moralnego prawa do rozpatrywania kwestii wzajemnej odpowiedzialności…”. I basuje jej Michnik: „Nie spierajmy się o to, kto bardziej zawinił”.
Można znaleźć jeszcze więcej podobieństw między oświadczeniami Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów i Michnika, ale niech te wystarczą. Oto w tym samym czasie przemówili jednym głosem - zbrodnicza organizacja oraz ten, kto zachowuje się, jakby był jej adwokatem. Ten którego można opisać słowami Starszych Panów - „naomamiał, natruł i nabujał” ale nagle „życie zdarło z faceta już maskę” i mu „fasada rozpada się z trzaskiem” a zza niej wygląda „jak dupa z pokrzywy pysk zły i obrzydliwy" i pryska "cały blef”…
Jeśli ktoś miał do tej pory jakieś wątpliwości, to po 23 marca 2013 wszystko jest jasne.
To zdjęcie będę wklejał z uporem maniaka. Na nim Michnik gaworzy z głównym ukraińskim fałszerzem historii Wołodymyrem Wiatrowyczem. Spotkanie odbyło się jesienią ub. roku we Lwowie. To zresztą niejedyny kontakt Michnika z banderowcami. Mało kto wie, że Michnika z J. Giedroyciem zapoznał były członek OUN Borys Łewycki.